top of page
Szukaj
Zdjęcie autoragoniasz2

ŚWIATEŁKO W MROKU - rozdziały: 6, 7, 8, 9, 10 ostatni (z cyklu: inne moje opowiadania)

ROZDZIAŁ 6


Po obiedzie faktycznie wybrały się do Kostrzewy. Obie były bardzo ciekawe tych rzeźb. Obie też nie znały nikogo, kto byłby tak wszechstronnym artystą.

- Pamiętasz jak szłyśmy zobaczyć czy są jeszcze jagody? – zapytała Ania, gdy już ruszyły z domu. Karolina mruknęła coś w rodzaju „noo…” i kiwnęła głową. – Musimy dojść do tego rozwidlenia dróg. Myśmy szły na lewo, a do domu Kostrzewów trzeba iść na prawo. Dojdziemy niemal do brzegu jeziora i pójdziemy jakieś dwieście metrów wzdłuż niego. Dom stoi bardzo blisko wody. Pamiętam, że kiedy były wielkie ulewy staruszkowie mieli nie lada kłopot, bo wciąż ich zalewało. Ciekawe, czy młody jakoś to zabezpieczył. Z drugiej strony budynku rozciąga się wielki ogród i sad. Aż mnie ciekawość pali jak to teraz wygląda. Chodźmy.

Przeszły do rozstaju dróg i skręciły w prawo. Ścieżka zwęziła się tak, że musiały iść jedna za drugą. Prowadziła oczywiście Karolina trzymając Anię za rękę. Doszła do sporej skarpy i stanęła przed nią.

- Myślę, że to robota Kuby. Zbudował wał przeciwpowodziowy. My chyba pójdziemy wzdłuż tego wału.

Jakieś dwieście metrów dalej wał zaczął się obniżać ukazując wolną przestrzeń. Karolina zatrzymała się. – No, no, jeśli to ten dom to jestem pod wrażeniem.

- Jak wygląda?

- Jest cały z drewna, chociaż z daleka wygląda mi to na siding i chyba nim jest. Piękny dach i dookoła balkony na piętrze. Pod spodem szeroka weranda i od werandy długi pomost wsparty na drewnianych palach prowadzący wprost do wody. Na końcu zacumowana łódka. Powiedziałabym, że ful wypas.

- W takim razie on zmienił tu wszystko. O ile pamiętam, to jego dziadkowie mieszkali w drewnianym domu, ale to drewno było aż czarne ze starości. Dach był wysoki, szpiczasty, pokryty gontem a strych niezagospodarowany. Przy budynku stał koślawy płotek z brzozowych, nieokorowanych desek, a za nim rosły wysokie malwy i słoneczniki. Mimo, że chałupka była stara, to bardzo malownicza i miała swój urok.

Podeszły bliżej i zostały zauważone. Z domu wyszedł jego gospodarz i z szerokim uśmiechem przywitał dziewczyny.

- Serdecznie witam w moich skromnych progach. Trafiły panie bez przeszkód?

- Najmniejszych – odpowiedziała Ania. – Ja doskonale pamiętałam drogę. Nie spodziewałam się tylko tego wału przeciwpowodziowego.

- No tak… Musiałem się jakoś zabezpieczyć na wypadek zalania, chociaż odkąd tu mieszkam, to jeszcze się nie zdarzyło, mimo że ulewy były. Zapraszam panie do środka, jeśli oczywiście chcecie obejrzeć dom.

- Bardzo chcemy – zapewniła gorliwie Karolina. – Ania twierdzi, że zmienił pan tu wszystko.

Kuba poczochrał czuprynę i spojrzał na obie zakłopotany.

- No może nie wszystko, ale sporo. Dom zbudowano dawno temu, ale z drewna odpornego na korniki. Dzięki temu mogłem śmiało położyć siding. Dach musiałem wymienić, bo przeciekał, a wnętrze też już inne niż wtedy. Zapraszam.

Wnętrze domu oczarowało je obie choć Ani znacznie dłużej zajęło poznanie rozkładu pomieszczeń i zobaczenie, co w nich jest. Z przedpokoju wchodziło się wprost do dużego salonu, który posiadał przeszklone, szerokie wyjście do ogrodu. Był też kominek, wygodna kanapa i dwa ogromne skórzane fotele. Tuż obok był aneks kuchenny otwarty na salon bardzo nowocześnie urządzony i łazienka. Na piętrze trzy przyzwoitej wielkości pokoje a także pracownia. Wszędzie połaciowe okna dostarczające mnóstwo światła, a oprócz nich w każdym z pokoi dwuskrzydłowe szklane drzwi wychodzące na taras. Pomieszczenia były bardzo zadbane. Nigdzie nie panował bałagan, co było dziwne, bo artyści z reguły nie dbają o porządek.

- Napiją się panie kawy? Proponuję, żebyśmy wyszli na werandę. Ciepło dzisiaj a parasol osłoni nas przed słońcem.

- Bardzo chętnie napijemy się kawy, ale wcześniej chciałybyśmy obejrzeć te słynne rzeźby.

- No skoro tak, to zapraszam do ogrodu – Kuba przemierzył salon i otworzył szklane drzwi. Przeszły przez nie i znalazły się zupełnie w innym świecie. Cześć ogrodu pozostawiona była w stanie dzikim i to głównie tam ulokowane były rzeźby. Widać było, że artysta najchętniej korzysta z naturalnego materiału, czyli drewna, ale nie gardzi też kamieniem i metalem. Z tego ostatniego stworzył majestatyczne żurawie i inne ptactwo zbite w grupki i rozsiane po całym ogrodzie. Dziewczyny najbardziej urzekły jednak prace z drewna, a raczej ze starych korzeni, które wtopiły się w naturalne tło.

Karolina chłonęła te obrazki jak oniemiała. Podprowadzała Anię do każdej rzeźby, by ta mogła jej dotknąć i choć trochę zobaczyć, by mieć pojęcie o jej pięknie.

- One są wspaniałe – mówiła gorączkowo podekscytowana Ania. – W życiu nie widziałam nic równie pięknego. Babcia miała rację, jest pan niezwykle utalentowany.

- Bardzo miło mi to słyszeć. Czy możemy sobie mówić po imieniu? Nie jestem o wiele starszy i jakoś tak mi niezręcznie.

Dziewczyny chętnie przystały na tę propozycję. Kuba oprowadził je po całym ogrodzie pokazując ukryte czasem w gąszczu trawy prawdziwe perełki. Zaimponował im. W końcu usiadły obie przy stoliku na werandzie czekając na kawę. Wkrótce Kuba ją wniósł, a do niej jakieś drożdżowe ciasto.

- Ciasto też potrafisz piec? – wyrwała się Karolina. Kuba roześmiał się na całe gardło.

- Taki świetny to już nie jestem. Ciasto drożdżowe uwielbiam, a z jagodami szczególnie. Mam tu zaprzyjaźnioną sąsiadkę, która zawsze w soboty piecze dla mnie blachę tego przysmaku. Z ludźmi trzeba żyć w zgodzie, a ja nie jestem typem choleryka. U pani Tereni Kruk kupuję codziennie mleko i jaja. Raz na dwa tygodnie masło, bo ona robi najlepsze. Jeśli ktoś robi świniobicie zawsze o mnie pamięta. Nie wybrzydzam. Czasem jest to swojska kiełbasa mocno pachnąca czosnkiem, czasem tylko słonina, lub kiszka, czy pasztetowa, ale jednak zawsze coś. Z głodu to ja bym tu na pewno nie umarł. Oni wszyscy pamiętają moich dziadków i pamiętają mnie jako dzieciaka. Myślę, że też doceniają to, że nie zburzyłem tego starego domu, tylko solidnie wziąłem się za wyremontowanie go. Długo to trwało, bo większość rzeczy robiłem sam, ale na szczęście doprowadziłem wszystko do szczęśliwego końca.

- Naprawdę cię podziwiamy, bo dom jest przepięknie urządzony i ma swój klimat.

- Bardzo się starałem. Nie zawsze było kolorowo, bo jakoś musiałem zdobyć na to wszystko fundusze. Na szczęście pomogli koledzy z Krakowa i to tam głównie wystawiałem swoje prace. Mnóstwo rzeźb poszło za granicę podobnie jak obrazów zarówno olejnych jak i akwarel. Dzięki temu mogłem inwestować w remont domu. Teraz to mój mały azyl. Tak się do niego przyzwyczaiłem, że nigdy nie chciałbym opuszczać tego miejsca. Zakochałem się w nim i tyle. Teraz jest czas na pracę, na tworzenie nowych rzeczy. Nie opuszczam żadnej wystawy, bo to zawsze może przynieść jakiś zysk, a żyć z czegoś trzeba. Wreszcie osiągnąłem spokój.

- Godne podziwu, naprawdę. Rzadko się zdarza, żeby tak młody człowiek miał już takie osiągnięcia na swoim koncie i tak poważnie podchodził do życia – Ania uśmiechnęła się do własnych myśli.

- A wy studiujecie, czy pracujecie?

- Studiujemy – odezwała się milcząca dotąd Karolina. – Jesteśmy na ostatnim roku geofizyki. Ania rozważa zmianę zawodu, bo ze względu na wzrok nie będzie mogła go wykonywać. Jednak jest bardzo dzielna, bo postanowiła dokończyć studia. Ja zostaję przy tym co mam. To już taka rodzinna tradycja, bo ojciec też jest geofizykiem – odruchowo zerknęła na zegarek. – O rany, ale już późno! Zasiedziałyśmy się.

- Nie przesadzaj, dopiero szósta. Może zrobilibyśmy grilla? Odwiozę was potem do domu. Nie ma problemu. Nie proponowałbym, gdybym nie był mobilny i musiałybyście wędrować po ciemku przez las. Zgódźcie się. Tak rzadko miewam tu towarzystwo.

- W sumie dlaczego nie? – Ania sięgnęła po telefon. – Zadzwonię do dziadków, żeby ich uspokoić, bo na pewno by się martwili.

Bardzo przyjemnie spędziły to popołudnie. Przy okazji dowiedziały się, że w miasteczku nadal odbywają się jarmarki w każdą środę i Kuba zaoferował im podwózkę na ten dzień. Zgodnie z tym, co obiecał podwiózł je pod samą bramę i serdecznie pożegnał.

Następnego dnia wstały nieco później. Babcia była już na nogach, podobnie dziadek. Po śniadaniu ruszyły na jagody. Przez dwie godziny nazbierały ich dość, by móc zrobić z nich pierogi. W doskonałych humorach wracały do domu. Karolina już z daleka zauważyła dziadka jak majstruje coś przy wędkach.

- To chyba dla nas szykuje te wędki – mruknęła. – Ty wieczorem kopiesz robaki. Ja się brzydzę.

- Nie ma sprawy kochana. Mogę kopać. Nawet na wędkę ci nadzieję, żebyś mogła łowić. Jutro próba generalna. Mam nadzieję, że wrócimy z tarczą nie na tarczy.

Jednak następnego dnia zanim wyszły z domu pojawił się w nim Kuba jak zwykle po mleko i jaja. Kiedy dowiedział się, że wybierają się na ryby od razu wyraził chęć uczestniczenia w tej przygodzie.

- Pomogę wam. Może uda wam się złowić jakiegoś wielkiego suma lub szczupaka? Taka ryba walczy, a wy nie wyglądacie na szczególnie silne. Podwiozę was. Wiem gdzie dziadek łowi. A mleko i jaja zabiorę później.

Już na miejscu Kuba zapytał, czy mają robaki. Ania wyciągnęła z torby blaszane pudełko i otworzyła wieczko.

- Proszę bardzo. Osobiście przeze mnie nakopane wczoraj wieczorem.

- Jak ty to zrobiłaś? Widziałaś cokolwiek?

- Raczej niewiele. Bardziej wyczuwałam je jak wiły mi się pod palcami. Zaraz nadzieję je na haczyk.

Po chwili pewnym ruchem zarzuciła wędkę. Karolinie poszło nieco gorzej. Robiła to po raz pierwszy, ale Kuba jej pomógł. Teraz pozostało tylko czekać. Jednak czekanie, to była ostatnia rzecz jakiej by pragnęła niecierpliwa Karolina. Czas zaczął się jej dłużyć. Wstała z pomostu, wzięła jakiś foliowy worek i oznajmiła, że to nie na jej nerwy i idzie na maliny lub jagody. Po chwili zniknęła im z oczu.

- Nie ma cierpliwości ta twoja przyjaciółka – odezwał się cicho Kuba. Ania uśmiechnęła się pobłażliwie.

- Ano nie ma, ale zapewniam cię, że to najlepsza osoba na świecie. Nie wiem jak bym się pozbierała po wypadku, gdyby nie ona.

- Właściwie to co to za wypadek? Pytam z ciekawości, ale jeśli to dla ciebie zbyt trudne, nie musisz mi opowiadać.

- W sumie pozbierałam się już, chociaż na początku przeżyłam szok zwłaszcza wtedy, gdy dowiedziałam się, że na jedno oko nie będę widzieć w ogóle, bo został przerwany nerw wzrokowy. Wracałam do domu autobusem. Kierowca, młody gówniarz był na haju i udawał bohatera. Jechał bardzo szybko i miał świetną zabawę, gdy musiał gwałtownie hamować. Ja jedna tylko stałam i kurczowo trzymałam się rurki. Wszystkie miejsca były zajęte. Przed światłami był tak rozpędzony, że hamował w ostatniej chwili. Wrąbał w tył wielkiego tira. Odrzuciło mnie a potem przywaliłam twarzą w tę rurkę tak mocno, że złamałam nos, rozpłatałam brodę na pół, złamałam żuchwę i kości czaszki. Utworzyły się dwa krwiaki, które spowodowały obrzęk mózgu, a ten z kolei uciskał na nerwy wzrokowe. Operacja trwała kilka godzin. Połatano mnie, ale jak widać nie wyszłam z tego bez szwanku. Wzroku nie odzyskam nigdy. Prawym okiem trochę widzę, ale mam zawężone pole widzenia. Szrama na brodzie zostanie już na zawsze tak jak blizna na głowie. Nos ledwie złożyli do kupy, bo był po prostu pogruchotany. Lekarze bardzo się starali, ale jego kształt nie jest taki jak przed wypadkiem. Podobno będzie węższy, ale na taki efekt trzeba poczekać co najmniej rok. Blizna też ma zblednąć i być mniej widoczna, ale na to wszystko trzeba czasu. I to tyle. Wciąż czekam na rozprawę, bo nie tylko ja ucierpiałam w tym wypadku. Liczę na jakieś odszkodowanie, bo leczenie jednak trochę kosztowało, a rodzicom się nie przelewa. Głupio jest mi brać od nich pieniądze. Chciałabym robić coś pożytecznego w życiu, coś co przyniosłoby mi satysfakcję i jakiś dochód. Nie wiem, czy uda mi się znaleźć coś takiego, co odpowiadałoby moim warunkom. Wciąż mam nadzieję, że tak. W końcu mam cały rok na myślenie.

- Jesteś naprawdę bardzo dzielna. Podziwiam cię, że tak spokojnie podeszłaś do swojej niepełnosprawności. Pogodziłaś się z nią i chcesz iść dalej. Jesteś silną kobietą, bo wciąż walczysz. Rzadko zdarzają się tacy ludzie. Chciałbym utrzymywać z tobą kontakt jak już stąd wyjedziesz. Może mógłbym zabrać cię kiedyś na moją wystawę? Byłaś kiedykolwiek w Krakowie?

- Chyba raz i to jako dziecko. Poza tym bardzo chętnie pojadę z tobą na wystawę. Twoje prace są wyjątkowe. Nikt tak nie rzeźbi jak ty. Wprowadź sobie mój numer telefonu, a ja zrobię dokładnie to samo, a raczej będę ciebie musiała poprosić o pomoc – podała mu komórkę. – O rany! Bierze! Coś złapało przynętę! – rozwrzeszczała się czując jak napina się żyłka. Gwałtownie zaczęła kręcić kołowrotkiem, ale ryba była silna.

- Spokojnie, spokojnie – usłyszała głos Kuby. Stanął tuż za nią obejmując ją rękami i pomagając jej utrzymać wędkę. – Popuść trochę. Trzeba ją zmęczyć.

Te zmagania trwały ze dwadzieścia minut. W końcu udało im się wyciągnąć sporego suma. Teraz Kuba trzymał go w podbieraku przyglądając mu się.

- Wielki, naprawdę wielki. Ależ miałaś szczęście.

Tego dnia udało im się złowić jeszcze dwa liny. Kuba oczyścił je na miejscu z łusek i wnętrzności. Mogli wracać, bo i Karolina pojawiła się zwabiona ich krzykami. Ona z kolej natrafiła na skarpę porośniętą krzakami malin i uzbierała ich pełen worek. Oblizywała się na myśl o koktajlu.



ROZDZIAŁ 7


Pod koniec sierpnia zadzwoniła do Ani mama informując ją, że musi wracać.

- Złożyłam wniosek o przyznanie ci renty i właśnie przyszło zawiadomienie, że masz zjawić się na komisji dwudziestego ósmego sierpnia. Przyszło też zawiadomienie z sądu. Rozprawa odbędzie się jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego, trzydziestego września.

- Dziękuję mamuś, ale myślę, że przyjadę tylko na parę dni. Dobrze nam tu u dziadków i chcemy wykorzystać jeszcze wrzesień. Pogadam z Karoliną jak się na to zapatruje. Na komisji na pewno się stawię. Dam jeszcze znać o powrocie. Na razie – wyłączyła telefon i spojrzała na Karolinę.

- Dwudziestego ósmego mam komisję w ZUS-ie o rentę. Będę musiała pojechać.

Siedziały właśnie u Kuby na werandzie popijając schłodzoną lemoniadę.

- No trudno, to pojedziemy – Karolina posmutniała.

- Pomyślałam, że mogłybyśmy pojechać tylko na dwa dni i wrócić tutaj. Mamy jeszcze cały wrzesień. Niedługo pojawią się grzyby. Chciałabym uzbierać chociaż trochę, a bez twojej pomocy nawet nie będę w stanie ich zobaczyć.

Kuba przysłuchiwał się temu w milczeniu jakby nad czymś się zastanawiał.

- A ja mam jeszcze inny pomysł. Mógłbym pojechać z tobą, a Karolina zostałaby tutaj. O której masz tę komisję?

- Wcześnie rano już o siódmej trzydzieści. Nie rozumiem dlaczego spędzają ludzi z łóżek tak wcześnie, ale ponoć to powszechnie praktykowane.

- W takim razie pojechalibyśmy dwudziestego siódmego po południu, a nazajutrz po komisji wrócilibyśmy tutaj. Samochodem zawsze szybciej niż autobusem.

- Kuba ma rację. Zdecydowanie tak będzie szybciej, a ja znajdę sobie tu jakieś zajęcie. Może grzybów poszukam? – Karolina z uśmiechem przyjęła takie rozwiązanie.

- No nie wiem… - Ania jednak miała skrupuły. – Trochę mi głupio, że odrywam cię od pracy.

- Nawet nie ma o czym mówić. W końcu sam to zaproponowałem, prawda?


W dzień wyjazdu Kuba został zaproszony na obiad do Kruków. Przyjechał już samochodem, żeby zaraz po posiłku ruszyć wraz z Anią do miasta. Trochę się martwił, gdzie będzie mógł spędzić noc, ale już w drodze Ania zapewniła go, że przenocuje u niej w domu, bo jest gdzie spać. Na miejscu przedstawiła Kubę rodzicom.

- To sąsiad dziadków, wnuk Kostrzewów. Na pewno ich pamiętacie. Kuba objął w posiadanie dom po nich i zrobił z niego prawdziwe cudo. Jest niekwestionowanym artystą, skończył ASP.

Zarówno mama jak i ojciec Ani z dużą serdecznością przywitali chłopaka. Wieczorem przy kolacji wspominali jego dziadków i opowiadali mu różne historie z nimi związane. Po kolacji Joanna wypakowywała wielki kosz pełen przetworów nie mogąc się nadziwić, że jej teściowa zaprawiła ich aż tyle.

- Prawie codziennie chodzimy na jagody mamuś. Nie przejemy tego, więc babcia wpadła na pomysł, żeby zrobić z nich dżem.

- A jak ty dostrzegasz jagody? Widzisz je?

- Raczej wyczuwam palcami. Przykucam przy kępie jagodowych krzaków i przeczesuję je palcami. Tak je zbieram. Nie jest tak źle i naprawdę radzę sobie. A tak w ogóle, to skąd przyszedł ci do głowy pomysł, żeby zawalczyć o rentę dla mnie? Nawet nie miałam pojęcia, że cokolwiek mi się należy.

- Ja początkowo też nie, ale pani Zosia, ta ode mnie z pracy podsunęła mi jakiś artykuł, który znalazła w internecie i tak po nitce do kłębka. Za wiele tego nie będzie, ale przynajmniej będziesz miała swoje pieniądze, bo raczej mało prawdopodobne, żeby tej renty ci nie przyznali. Wszystko okaże się jutro. Podobno o decyzji informują od razu, więc od razu będziesz wiedziała. A tak w ogóle, to fajny chłopak z tego Kuby i przystojny. Widać, że ma dobrze poukładane w głowie.

- Jest niesamowicie pracowity. Zupełnie przebudował dom dziadków. Wszystko robił sam, oprócz elektryki, hydrauliki i kanalizacji. W środku to prawdziwe, nowoczesne cudo, świetnie urządzone wygodnymi meblami, a ogród wygląda jak z bajki. Jego część rośnie zupełnie dziko, bo Kuba w ogóle nie ingeruje. Nie kosi tam trawy, nie przycina krzewów i drzew. Za to wciąż dokłada tam jakieś rzeźby, które wyglądają cudnie wtopione w ten dziki pejzaż. Wszystkich dotykałam i oglądałam z bliska. Naprawdę robią wrażenie. Świetnie sobie radzi. Od dziadków kupuje mleko, jaja i masło, od innych gospodarzy miód, czasem wyroby ze świniobicia. Bardzo go tam lubią, bo z każdym żyje w zgodzie, jest uczynny i ma spokojny charakter.

- Godne podziwu, naprawdę, – Joanna niedowierzająco pokręciła głową – zwłaszcza, że on nie ma chyba jeszcze trzydziestki. Rzadko spotyka się tak rozsądnie myślących, młodych ludzi. To unikaty. Chodźmy. Trzeba przygotować mu łóżko. Może jest śpiący.

Kuba śpiący nie był. Wręcz przeciwnie, z ożywieniem dyskutował z ojcem Ani wciąż wypytując o swoich zmarłych dziadków. Natomiast Henryk był ciekaw, co z jego rodzicami. Doskonale pamiętał ojca Kuby.

- Rodzice wyjechali do Niemiec jak byłem na czwartym roku studiów. Tu nie powodziło im się dobrze. Ojciec długo pozostawał bez pracy. Potem i mama ją straciła. Stwierdzili, że nie ma na co czekać i trzeba szczęścia szukać gdzie indziej. Chcieli, żebym z nimi wyjechał, ale ja nie chciałem. Tu miałem swoje studia i w dodatku tak mocno schorowanych dziadków, że pod koniec ich życia jeździłem tam co tydzień na każdy weekend. Czy pan wie, że odeszli w odstępie jednego miesiąca? Najwyraźniej jedno bez drugiego nie umiało żyć. Studia skończyłem i własnym sumptem wyremontowałem ich dom. Potem uświadomiłem sobie, że to jest moje miejsce na ziemi i nie będę nigdzie wyjeżdżał, bo tęskniłbym strasznie. Tak właśnie powiedziałem rodzicom. Mogę pojechać ich odwiedzić, ale zostać tam, nigdy.


Następnego dnia Kuba był tak uprzejmy, że odwiózł rodziców Ani do pracy, a potem już tylko z nią podjechał pod budynek ZUS-u.

- Wejdę z tobą Aniu. Możesz błądzić, bo nie wiadomo czy na parterze, czy na piętrze odbywają się te komisje. Będzie ci łatwiej -

podał jej ramię, ale mimo to wyciągnęła nieodłączną laskę. W recepcji Kuba pokazał skierowanie i zapytał o numer pokoju.

- To na pierwszym piętrze. Możecie państwo jechać windą – kobieta wskazała im kierunek. – Na górze od windy na prawo.

Podziękował i już bez przeszkód dotarł wraz z Anią na miejsce. Usiedli na krzesłach. Oprócz nich czekały jeszcze dwie osoby, ale i tak nie było wiadomo, kto wejdzie pierwszy. Najpierw wezwano mężczyznę. Dość długo to trwało, ale po nim weszła Ania. I ona była badana przez dłuższy czas. Sprawdzono wzrok, przeczytano opinię specjalistów. Oglądano zdjęcia z prześwietleń i rezonansu. W końcu lekarz oderwał się od dokumentacji i obrzucił Anię spojrzeniem.

- Pracowała pani, czy uczyła się?

- Jestem na piątym roku geofizyki. Mimo wypadku postanowiłam ukończyć studia, ale już dzisiaj wiem, że nie będę mogła pracować w wyuczonym zawodzie. Do niego potrzebuję zdrowych oczu, a tych nie mam – rozłożyła bezradnie ręce.

- Czy czuje pani jakiś dyskomfort w związku ze złamanym nosem i szczęką? Oddycha pani prawidłowo? Nie ma pani z tym problemów?

- Z nosem wszystko dobrze, choć był mocno pogruchotany i składano go jak puzzle. Szczęka się zrosła. Tylko na początku miałam problemy z mową i mówiłam niewyraźnie, ale teraz jest wszystko w porządku.

- No dobrze… Przyznaję pani rentę socjalną, bo nigdy pani nie pracowała i nie odprowadzała składek. Decyzja przyjdzie za trzydzieści dni na pani adres domowy. Świadczenie będzie wypłacane od przyszłego miesiąca. To wszystko z mojej strony. Życzę powodzenia.

Stukając laską wyszła z gabinetu. Kuba natychmiast podniósł się z krzesła i podał jej ramię.

- I jak poszło? – zapytał.

- Przyznali mi rentę socjalną. Będą płacić już od września. To dobrze. Zawsze parę groszy się przyda. Jedźmy już. Chcę jak najszybciej być na miejscu.


Wrócili prawie na obiad. Przy nim Ania opowiadała wrażenia z komisji i przekazała podziękowania od rodziców za przetwory.

- Mam nadzieję, że uda się jeszcze nazbierać trochę grzybów. Karolina zrobiłaś rekonesans?

- Już się pojawiły. Przyniosłam wczoraj kilka maślaków, to zjedliśmy na kolację.

- A ja koło obejścia pod lasem, przy samym jego skraju widziałem kilka nierozwiniętych jeszcze kani. Lubicie? Smakują jak schabowe. Jeśli chcecie, to wpadnijcie jutro. Zobaczymy, czy są już dobre do zerwania. Moglibyśmy je upiec na grillu.

- Świetny pomysł. Na pewno się zjawimy.

Kuba podniósł się od stołu i pożegnał z gospodarzami. Miał trochę pracy, bo zaczął nowy projekt i chciał jeszcze trochę podłubać.


Kanie były dorodne. Przez dwa dni rozwinęły się ich wielkie kapelusze. Dziewczyny uzbierały pełen koszyk, a oprócz tego trochę podgrzybków, maślaków i sitaków. Zmęczone chodzeniem po lesie zjawiły się u Kuby prosząc o coś do picia. Podobnie jak on najchętniej piły domową lemoniadę, więc cały jej dzbanek opróżniły błyskawicznie.

- Nie zostaniemy na grillu Kuba. Wiemy, że jesteś zajęty i musisz coś pilnie skończyć. Zostawimy ci trochę kani na obiad, a my uciekamy – Karolina wyjmowała z kosza dorodne sztuki. – Może jutro będziesz mniej zajęty. Zresztą jutro środa i pomyślałam, że rano moglibyśmy skoczyć na jarmark. Chociaż na godzinkę.

- Nie ma sprawy dziewczyny. Ja też muszę kupić kilka rzeczy i chętnie was zawiozę.


Czego tu nie było. Od żywego inwentarza po ciuchy, kosmetyki, regionalne wyroby masarskie, świeże sery, wyroby cukiernicze i piekarnicze a nawet buty. Chodziły między stoiskami oglądając te wszystkie cuda. Kuba odłączył się od nich, żeby uzupełnić zapasy. Mieli się spotkać przy samochodzie za godzinę. Stanęły przy stoisku, gdzie oferowano różnego rodzaju chusty. Karolina zajęła się ich przeglądaniem.

- Pomyślałam sobie, – mruknęła do stojącej obok Ani – że może zamiast tej bejsbolówki mogłabyś zawiązać na głowie taką chustkę. Pomacaj, to cienkie płócienko i na pewno nie byłoby ci w niej tak gorąco jak w czapce. Jedyne dwadzieścia złotych.

Ania podsunęła sobie chustę blisko oczu. Spodobała jej się i rzeczywiście była cieniutka.

- Niedrogo. Bierzemy.

Na uboczu Karolina zawiązała fantazyjnie chustkę na głowie Ani.

- Ładnie ci. Mam wrażenie, że jakby nos trochę ci się zwęził. Wcześniej wyglądał na bardziej opuchnięty.

- Naprawdę? To dobra wiadomość. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy będę już jakoś normalnie wyglądać i przypominać samą siebie.


Po południu Karolina poszła pomóc układać drewniane szczapy dziadkowi Krukowi. On rąbał, ona układała pod zadaszoną ścianą domu. Ania postanowiła pójść na spacer. Doszła do rozstaju dróg, gdy usłyszała za sobą jadący samochód. Zeszła na bok chcąc zrobić mu miejsce na wąskiej drodze. Jednak kierowca zatrzymał się tuż obok.

- Ania? A co ty tak sama błądzisz po leśnych bezdrożach?

Uśmiechnęła się szeroko rozpoznając głos Kuby.

- A ty skąd wracasz?

- Od zleceniodawcy – Kostrzewa otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. – Masz ochotę na kawę? Jeśli tak, to serdecznie cię zapraszam. Odwiozę cię później.

Nie dała się prosić. Pomógł jej wsiąść i ruszył. W domu nastawił expres i za chwilę doleciał do jej nosa zapach aromatycznego płynu. Kuba wyszedł z tacą przed dom i ustawił ją na stoliku.

- Zrobiłem ci latte ze słomką. Mam nadzieję, że będzie ci smakować. - Usiadł obok niej i sięgnął po filiżankę mocnego espresso. – Miałem cię już kiedyś zapytać o pracę dyplomową. Masz już temat?

- Ooo, temat wybrałam po pierwszym semestrze czwartego roku. Nie jest łatwo napisać coś sensownego, gdy musisz do tego dołączyć wyniki pomiarów, wykresy i mnóstwo tabelarycznych zestawień. Na szczęście część tak zwaną praktyczną zrobiłam jeszcze przed wypadkiem. Teraz nie dałabym rady i musiałabym zmieniać temat pracy.

- A co wybrałaś?

Rozchichotała się.

- Mogę ci powiedzieć, ale nie wiem czy cokolwiek z tego zrozumiesz. Piszę własną interpretację rozkładów pionowego profilowania grawimetrycznego w pomierzonych szybach górniczych. To dość skomplikowane i pozwól, że nie będę tego tłumaczyć, bo musiałabym gadać przez całą noc i cały następny dzień.

Kuba patrzył na nią z podziwem. Ile niespodzianek kryje jeszcze w sobie ta wyjątkowa dziewczyna? Już wcześniej zrozumiał, że bardzo mu na niej zależy. Imponowała mu odwagą, samodzielnością, determinacją w dążeniu do celu a przede wszystkim skromnością. Zupełnie nie przeszkadzało mu, że jest niewidoma, bo uważał, że czasami widzi znacznie więcej niż on i Karolina. Delikatnie ściągnął jej chustę z głowy i pogładził odrastające włosy. Ten intymny gest nieco speszył Anię i wyraźnie się zarumieniła. Już zapomniała jak to jest i co ważne kompletnie zapomniała o Tomaszu.



ROZDZIAŁ 8


- Odrastają… Jeszcze trochę, a zrównają się z pozostałymi – wyszeptał. – Dla mnie to zupełnie bez znaczenia, bo nawet łysa byłabyś piękną kobietą. Chciałbym kiedyś namalować twój portret. Masz taką śliczną twarz, że pędzel sam płynąłby po płótnie. Myślę Aniu, że zakochałem się w tobie. Nie… Nie myślę… Ja jestem tego pewien – przybliżył do niej twarz. – Myślisz, że mogłabyś odwzajemnić to uczucie?

Położyła dłoń na jego policzku. Wzruszyło ją to wyznanie.

- Jesteś wspaniałym, dobrym i wrażliwym człowiekiem. Myślę, że nie byłoby to takie trudne. Musisz jednak coś wiedzieć. Ja przez cztery lata byłam w związku z człowiekiem, który w godzinie próby okazał się nieprzeciętnym dupkiem i zwykłym egoistą. Nikt nigdy w całym moim życiu tak bardzo mnie nie rozczarował jak on. Byłam po prostu bezdennie głupia i zaślepiona miłością do niego. Po latach okazało się, że on nie potrafił mnie tak kochać jak ja jego, a nawet myślę, że nie kochał mnie w ogóle. Byłam taką ładną maskotką, którą mógł się pochwalić w towarzystwie i która zawsze stanowiła dla niego atrakcyjne tło. Chcę przez to powiedzieć, że ja nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek. Zbyt wiele się wydarzyło w ciągu bardzo krótkiego czasu. Zbyt wiele złego. Ja przestałam to ogarniać. Nie nadążam. Teraz najważniejsza dla mnie jest obrona pracy i skończenie tych studiów. To raczej ze względów ambicjonalnych, bo jak wiesz, nie będę mogła pracować w tym zawodzie. Jeśli jesteś gotowy zaczekać, to być może nam się uda, ale teraz nie mogę ci nic obiecać. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

- Rozumiem doskonale i wiesz co? Ten „kosz” nie był wcale taki bolesny i przykry. Zaczekam tyle ile trzeba. Nie mam zamiaru naciskać, chociaż liczę na to, że będę mógł cię widywać od czasu do czasu.

- To mogę ci obiecać. A teraz odwieź mnie do domu. Późno się zrobiło i trochę mi chłodno.


Każdego ranka obie wypuszczały się z koszykami na grzyby. Gdyby Ania miała dobry wzrok z całą pewnością uzbierałyby znacznie więcej. Niestety, po lesie musiały poruszać się obok siebie i to właściwie Karolina wypatrywała brązowych kapeluszy. Mimo utrudnień przynosiły całkiem sporo leśnego bogactwa. Popołudniami siadywały wraz z dziadkami na werandzie obierając grzybki i sortując je. Część szła do suszenia, a część do marynaty i zasolenia. Jeśli pogoda nie sprzyjała obie tkwiły z wędkami nad jeziorem. Dziadek miał małą, zrobioną przez siebie wędzarnię i dzięki temu mogły spokojnie wędzić różnej maści ryby.

Karolina już wiedziała, że Kuba zakochał się w Ani. Podejrzewała coś takiego widząc jak na nią patrzy, ale nie komentowała i nic Ani nie sugerowała. Lubiła Kostrzewę, nawet bardzo. Z całą pewnością był o wiele wartościowszym człowiekiem od Tomasza. Przede wszystkim był opiekuńczy nie tylko w stosunku do Ani, ale też i do niej. Zawsze uśmiechnięty, życzliwy, uprzejmy, z sercem na dłoni wzbudzał sympatię ludzi. Tomasz nie dorastał mu nawet do pięt.

Rozumiała przyjaciółkę, że nie dojrzała jeszcze do kolejnego związku. Związek z Tomaszem mimo wszystko był toksyczny i właściwie kręcił się tylko wokół jego potrzeb a Ania schodziła na dalszy plan. Tak naprawdę nigdy nie liczył się z jej zdaniem, bo i tak uważał, że powinna go wspierać i pomagać we wszystkim. Ona była zaangażowana w stu procentach, on prawie w ogóle. To nie mogło się dobrze skończyć. Szkoda tylko, że on pewnie już znalazł pocieszenie w ramionach innej, a Ania jeszcze długo będzie przeżywać to rozstanie. Karolina uważała, że Kuba pojawił się we właściwym momencie. Stał się niejako odskocznią i zupełnie nieświadomie nie pozwolił Ani wracać do bolesnych wspomnień. Może nie odwzajemniała jego uczuć, ale na pewno darzyła chłopaka ogromną sympatią. Spojrzała na Anię starannie płuczącą w misce obrane już grzyby przeznaczone do zalewy. – Będzie dobrze – pomyślała. – Musi być, bo ona zasługuje na wszystko, co najlepsze.


Wrzesień szybko im umykał. Wciąż czymś zajęte nie zwracały uwagi na upływający błyskawicznie czas. Otrzeźwienie przyszło znowu za sprawą telefonu mamy Ani dopytującej się, kiedy mają zamiar wracać. Już wiedziały, że znowu wspaniałomyślny Kuba zawiezie je do domu, bo z tym, co chciały ze sobą zabrać na pewno nie pomieściłyby się w autobusie.

Nadszedł więc ten dzień, w którym już od rana upychały wszystko w bagażniku samochodu. Najwięcej rzecz jasna było słoików nie tylko z grzybami, ale i z konfiturami. Były wielkie osełki masła i gęsta śmietana, kilka tuzinów jaj i wiejskie sery. Były też wianki suszonych grzybów i wędzone ryby. Kuba tylko się za głowę łapał. Nie sądził, że tego będzie aż tyle. Ania śmiała się z niego mówiąc, że i on dostanie swoją porcję, ale jak już będzie wracał.

- Wszystko masz odłożone w tym wielkim kartonie w przedsionku. Przynajmniej miło będziesz nas wspominał jedząc jagodowe, lub malinowe dżemy na śniadanie.

Wypchane do granic możliwości plecaki zajęły miejsce na tylnym siedzeniu. Obok nich usadowiła się Karolina. Ją pierwszą mieli odtransportować do domu.

Kiedy po pożegnaniu Karoliny ruszyli w kierunku domu Ani Kuba zapytał

- A może mógłbym zostać? Poszedłbym z tobą do tego sądu. Byłoby ci raźniej.

- To miłe z twojej strony, ale ja nie wiem jak długo potrwa rozprawa, bo poszkodowanych było sporo. Pewnie każdy będzie zeznawał. Nie chciałabym, żebyś wracał do domu po nocy.

- To dla mnie żaden problem. Zaraz zadzwonię do twoich dziadków i powiem, że wrócę jutro. Zgódź się. Zawsze dobrze jest mieć wsparcie nawet z daleka.

- No dobrze. Jeśli chcesz…?


Nie mógł wejść na salę rozpraw, ale uparcie trwał przed nią siedząc na ławce. Ania wyszła zapłakana. Spontanicznie objął ją ramionami i mocno przytulił.

- Już dobrze, już dobrze…

Jego spokojny głos wyciszył w niej emocje i powoli zaczęła się uspokajać.

- Przepraszam cię, ale przeżywałam to znowu. Pokazali moje zdjęcia z obdukcji. Nawet nie miałam pojęcia, że tak wyglądałam. Straszne. Inni nie ucierpieli aż tak bardzo. W sumie tylko ja miałam najgorzej. Musiałam wszystko opowiedzieć jak doszło do tego wypadku, jak prosiłam kierowcę, żeby zwolnił. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć mu się bliżej. To gówniarz. Nie ma więcej jak dwadzieścia dwa lata. Ponoć z jakiejś bogatej rodziny. Nie chcieli go już utrzymywać, bo nie skończył żadnej szkoły. Jedyne co zrobił to prawo jazdy na autobus. Znaleźli przy nim narkotyki. To pod ich wpływem prowadził. Kompletnie nieodpowiedzialny człowiek. Z tego wszystkiego nawet nie pamiętam jaki wyrok dostał. Wiem tylko, że mnie przyznano odszkodowanie i pieniądze mające pokryć koszty leczenia. W sumie jakieś trzydzieści pięć tysięcy. Zresztą… wzroku mi to nie wróci, prawda? – wytarła mokre od łez policzki. – Przed moim wyjazdem mama składała jeszcze dokumenty u ubezpieczyciela, żeby ocenili mi uszczerbek na zdrowiu. Ocenili na sześćdziesiąt procent. Za to płacą około stu osiemdziesięciu tysięcy, ale nie wiem czy przelali już na moje konto pieniądze. To poważna suma i na pewno pozwoli mi rozwinąć po studiach skrzydła w innej branży – odetchnęła ciężko i rozejrzała się. Korytarz powoli zaczął się wyludniać. – Chodźmy stąd. Mam ochotę na mocną kawę i kawałek sernika, żeby trochę osłodzić sobie ten dzień. Zapraszam cię. Ja stawiam.


Podwiózł ją pod dom i długo się z nią żegnał. Mówił, że na pewno będzie tęsknił i jak tylko zechce, to on może przyjeżdżać co tydzień.

- Pamiętaj, gdybyś czegoś potrzebowała, czegoś, co byłbym w stanie załatwić, dzwoń. Jeśli trzeba by było gdzieś cię zawieźć, też masz zadzwonić. Nie chcę być natrętny i w żaden sposób cię ograniczać, ale chciałbym też móc telefonować od czasu do czasu, żeby choć zapytać o twoje samopoczucie.

- Zawsze możesz dzwonić. Myślę, że ten rok nie będzie zbyt trudny. Pracę mam w połowie napisaną, a i zajęć, takich typowych zajęć też nie będę miała i chyba większość tygodnia od nich wolną. Na piątym roku mamy głównie seminaria. Wprawdzie nie muszę na nich być, ale nie chcę niczego zaniedbać. Jest Karolina, a ona nigdy nie zawodzi i zawsze pomoże. Poza tym mamy skypa i zawsze możemy się zobaczyć i porozmawiać. Będzie dobrze. A ty jedź i uważaj na drodze. Pamiętaj, żeby jeszcze zajść do dziadków po ten karton. Trzymaj się.

Pochylił się i musnął ustami jej policzek.

- Ty też. Uważaj na siebie – otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Wolno wyprowadził samochód z parkingu. Widział jeszcze w lusterku jej sylwetkę. Odwróciła się i weszła do klatki schodowej znikając mu tym samym z oczu.


Przekroczyła próg mieszkania i od razu skierowała swoje kroki do kuchni. Za godzinę mieli wrócić rodzice i przynajmniej zupę chciała im podgrzać. Sama nie była głodna. Ten sernik w przytulnej kafejce skutecznie zniwelował uczucie głodu. Przy obiedzie opowiadała rodzicom przebieg rozprawy.

- Trzeba sprawdzić, czy pieniądze z ubezpieczenia przelali mi na konto. Nie chciałam już zawracać głowy Kubie, żeby podjechał do jakiegoś bankomatu.

- Daj mi kartę i tak będę jeszcze wychodzić do sklepu, to przy okazji sprawdzę – Joanna zebrała puste już talerze i wsadziła do zlewu.

- Zostaw mamuś ja pomyję, a ty idź. Szkoda czasu.

Wieczorem leżąc już w łóżku pomyślała, że będzie musiała całkiem obciąć włosy. Już nie świeciła łysym plackiem straszącym długą blizną, bo włosy zdążyły odrosnąć, ale były jeszcze dość krótkie. W takiej asymetrii wyglądała komicznie. Sięgnęła po telefon z zamiarem skontaktowania się z Karoliną. Chciała się z nią umówić na jutro. Zanim jednak wybrała jej numer wyświetlił jej się numer Kuby. Poznała po melodyjce, która zwiastowała połączenie z nim. Odebrała natychmiast.

- Obudziłem cię? – usłyszała jego spokojny głos.

- Nie. Wprawdzie jestem już w łóżku, ale nie śpię jeszcze.

- Chciałem ci tylko życzyć spokojnych snów.

- I ja tobie tego życzę. Dobranoc Kuba.

- Dobranoc.

Nacisnęła na dwójkę i połączyła się z Karoliną. Ona nie miała żadnych planów na jutrzejszy dzień i zapewniła ją, że zjawi się u niej o dziesiątej.


Usiadła w fotelu fryzjerskim. Trochę się obawiała jak będzie wyglądać w krótkich włosach. Nigdy właściwie ich nie ścinała na krótko. Teraz nie miała wyjścia.

- Proszę ściąć tak, żeby długością zrównały się z prawą stroną. Proszę też o ostrożność, bo po tej stronie mam świeżą bliznę.

Fryzjer zapewnił ją, że będzie uważał. Zachował jednak modną asymetrię, choć teraz fryzura była naprawdę ładna i podkreślała delikatną urodę Ani.

- I jak Karolina?

- Bardzo ładnie. Dobrze ci w krótkich włosach. Przynajmniej jakaś odmiana.

Wyszły z zakładu i ruszyły na spacer do parku. Umawiały się przy okazji na dzień rozpoczęcia roku akademickiego.

- Przyjdę po ciebie. Mam nadzieję, że będą już jakieś rozpiski zajęć i nie będą ich co chwilę zmieniać. Jak dasz sobie radę z pisaniem pracy? Jeśli chcesz, to mogę przychodzić i będziesz mi dyktować.

- To bez sensu Karolina. Sama masz kupę roboty z twoim tematem. Nie mam zamiaru zawracać ci głowy. Mama obiecała, że może klepać popołudniami. Myślę, że pójdzie szybko, bo właściwie została mi tylko część opisowa. Wykresy mam porobione, tabele także. Wystarczy wydrukować. I tak będzie pewnie jeszcze mnóstwo poprawek, bo promotor przejrzał tylko te tabele właśnie. Za wiele korekt nie było, ale do tekstu jak znam życie i jego, na pewno się przyczepi. Jest cholernie drobiazgowy. Ty z Rogulską nie będziesz miała takich problemów. Kobieta jest fantastyczna. Żałuję, że żaden temat mi nie podszedł u niej.

Karolina zatrzymała się gwałtownie, co wytrąciło Anię z równowagi.

- Co ty wyprawiasz?

- Nie uwierzysz. Idzie Majka Olszewska i zaraz do nas dobije. Kurcze, ona wygląda jakby była w ciąży. A może jest? Ciekawe, kto jest tym szczęśliwcem – Ania rozchichotała się.

- Nie twórz plotek. Wmawiasz jej dziecko w brzuch.

- No proszę, proszę, kogo to moje oczy widzą – palnęła Majka stając obok nich. – Wieki was nie widziałam. Zniknęłyście jak kamfora po zakończeniu roku.

- Wyjechałyśmy – odpowiedziała Karolina lakonicznie.

- Słyszałam o tym koszmarnym wypadku Aniu. Ogromnie mi cię żal, naprawdę. To musi być straszne stracić wzrok.

- Nie jest tak strasznie. Na jedno oko trochę widzę więc radzę sobie.

Majka pogładziła się po brzuchu. Mimo, że to był dopiero czwarty miesiąc to z powodu jej chudości brzuszek dość mocno odznaczał się pod obcisłą sukienką.

- A ja zostanę mamą – pochwaliła się.

- Gratulacje. A kto jest autorem tej ciąży?

- No jak to kto? Tomasz przecież. Ta podróż na gorące greckie wyspy okazała się brzemienna w skutki.

- To podły drań – pomyślała Ania. – W dodatku jeszcze mnie zdradził.

Karolina ujęła się pod boki i zmierzyła Majkę od stóp do głów.

- Czyli machnął ci dziecko podczas waszego wyjazdu, w momencie, kiedy pokiereszowana Ania walczyła o zdrowie. Ba, walczyła o przeżycie i w dodatku nadal była jego dziewczyną. Wreszcie osiągnęłaś swój cel i złapałaś go na ciążę. Przez lata mizdrzyłaś się do niego, łasiłaś jak pies żebrząc o jedno jego spojrzenie. Ten wyjazd spadł ci jak z nieba, prawda? Ty nie marnujesz okazji. Lepiej trzymaj się od nas z daleka. Mamy nadzieję, że będziesz miała szczęśliwe pożycie z Tomaszem, a może już masz? Jesteście po ślubie?

- No nie. On chyba chce się od niego wymigać. – Karolina parsknęła śmiechem.

- Wcale się nie dziwię i mogę cię zapewnić, że nigdy do tego ślubu nie dojdzie. Tomasz to egoista i dba tylko o własne dobro. Na pewno będzie płacił alimenty, ale nigdy nie zostanie twoim mężem. Radzę ci, żebyś przyzwyczajała się do myśli, że będziesz samotną matką. Jeszcze raz gratulujemy ci potomka. Na razie – schwyciła Ani ramię i pociągnęła ją do przodu. Pochyliła się w jej stronę i cicho powiedziała do ucha. - Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Nie masz co żałować drania. Ma to, na co zasłużył.



ROZDZIAŁ 9


Aula uczelni rozbrzmiewała gwarem. Przyszło mnóstwo ludzi. Opowiadali o wrażeniach z wakacji i nowinkach. Karolina wraz z Anią trzymały się z tyłu. Nie chciały potem przez godzinę przepychać się do wyjścia. Sprytna Karolina wypatrzyła dwa wolne krzesła i błyskawicznie je zajęła pociągając za sobą Anię. Z ich roku przyszło kilka osób podobnie jak one ciekawych rozkładu zajęć. Inauguracja jak zwykle była bardzo uroczysta. W pierwszych rzędach siedzieli studenci pierwszego roku i wywołani odbierali indeksy. Trochę to trwało, ale w końcu mogły już wstać i pójść pod dziekanat. Tam zazwyczaj na korkowych tablicach wisiały listy. Podeszły jak najbliżej, ale Ania i tak miała kłopoty z odczytaniem drobnego druku. Karolina wyciągnęła notes i spisała plan zajęć.

- Nie jest tak źle. Poniedziałek, wtorek i czwartek do południa mamy seminaria, a piątki wolne. Idealnie. Chodźmy poszukać twojego promotora. Zaczniemy stąd, bo może jest w dziekanacie.

Weszły do środka i zapytały o profesora Normana, ale okazało się, że nie ma go dzisiaj i będzie dopiero na czwartkowych zajęciach. Ania miała więc czas. Wyszły na korytarz. Przy tablicach kłębiło się mrowie ludzi. Cieszyły się, że mogły wyjść jako jedne z pierwszych z auli. Przynajmniej nie gniotły się w tym ścisku. Ominęły tłum i kierowały się do wyjścia. Tuż przed nim wpadły na Tomasza. Za późno było na jakiś odwrót.

- Cześć dziewczyny – przywitał się. – Pięknie wyglądasz Aniu – posłał swojej byłej dziewczynie komplement.

- Daruj sobie. Właśnie dowiedziałyśmy się, że jesteś ogromnym szczęściarzem i to podwójnym – Karolina nie byłaby sobą, gdyby nie posłała mu kilka uszczypliwości. Na jego zaskoczoną minę odpowiedziała. – No przecież zostaniesz za parę miesięcy tatą, a poza tym gratulujemy wybranki serca. Majka w ciąży wygląda zjawiskowo.

Tomasz spoważniał w oka mgnieniu. Nie znosił, gdy z niego kpiono.

- Nie wygłupiaj się dobrze? Doskonale wiecie obie, że to była klasyczna wpadka.

- No oczywiście. Nie jesteśmy idiotkami, a przy okazji klasyczna zdrada. Twoja dziewczyna lizała się z ran w szpitalu, a ty zażywałeś w tym czasie cielesnych przyjemności z inną.

- Daj spokój Karolina – odezwała się cicho Ania. – Nie mam przyjemności rozmawiać z tym człowiekiem, ani przebywać w jego pobliżu, więc zabierz mnie stąd.

Karolina ujęła łokieć Ani i ostatni raz spojrzała kpiąco na Tomasza.

- Radzę nauczyć się zmieniania pieluch. Taka wiedza na pewno będzie bardzo przydatna. Jeszcze raz gratulujemy. Mamy nadzieję, że przynajmniej tym razem zachowasz się jak mężczyzna, a nie jak podły tchórz i weźmiesz odpowiedzialność za to co zrobiłeś. Cześć dupku. Chodźmy Aniu.

Odprowadził je wzrokiem. Słowa Karoliny cięły jak noże, ale też dały mu do myślenia. Chętnie wziąłby odpowiedzialność za swoje dziecko, ale już nie za jego matkę. Majka była mu zupełnie obojętna. Ciekawe, że Karolina niemal słowo w słowo powtórzyła słowa jego ojca, który na wieść o tej ciąży rozsierdził się strasznie i wywrzeszczał mu, że powinien stanąć na wysokości zadania, ożenić się z matką dziecka i sprawić, żeby wychowywało się w pełnej rodzinie. Matka jak zwykle wzięła jego stronę, ale nawet jej się dostało za to, że wychowała snoba. Miał twardy orzech do zgryzienia i kompletnie żadnego pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji.


Zajęcia zaczęły się na dobre. Mimo to Ania znajdowała czas, żeby spotykać się z Kubą. Przyjeżdżał w sobotę do południa i wyjeżdżał w niedzielę wieczorem. Ania przywykła do tych wizyt i nawet odliczała czas do kolejnej. Coraz bardziej przywiązywała się do Kuby. Pod koniec listopada zabrał ją do Krakowa. Już któryś raz z kolei wystawiał tam swoje prace. Były więc rzeźby, płaskorzeźby i obrazy olejne. Stawała bardzo blisko, by móc je podziwiać i docenić talent autora. Kilka takich wystaw w roku pozwalało Kubie żyć bez stresu, że któregoś dnia zabraknie mu pieniędzy na życie. Mimo dość młodego wieku był już rozpoznawalny a jego nazwisko stawało się coraz bardziej znane nie tylko w Polsce, ale i za granicą. O tym wszystkim Ania dowiedziała się w drodze do grodu Kraka. Zabawili tam trzy dni. Kuba wynajął dwuosobowy pokój w jednym z tutejszych hoteli. Traf chciał, że posiadał tylko jedno łóżko. Jednak nie wycofał rezerwacji. Ania uznała, że to bez sensu, bo przecież są dorośli. Spali przytuleni do siebie, ale Kuba okazał się gentelmanem w każdym calu i nie wykorzystywał sytuacji, za co Ania była mu bardzo wdzięczna.

Prace zostały sprzedane. Rzeźby kupił ktoś ze Szwajcarii, prawdopodobnie jakiś marchand. Kuba był bardzo zadowolony, bo pokaźny zastrzyk gotówki pozwalał mu przetrwać zimę.



W grudniu gruchnęła na uczelni wieść, że Majka w święta wychodzi za mąż za Tomasza.

- Jednak nie spełniła się twoja przepowiednia o tym, że Majka będzie samotną matką – komentowała to wydarzenie Ania. – Kto by pomyślał, że taka głupiutka i naiwna Majka usidli największego przystojniaka na uczelni.

- Jestem pewna, że jego zmuszono do tego ślubu i nie była to Majka, ani jej „powalająca” uroda. Co do jednego mam pewność, że on nie będzie szczęśliwy, a jego życie diametralnie się zmieni i to na gorsze. Nie będzie już mamusi, która będzie stała murem za swoim synkiem i broniła go jak niepodległości. Majka to prosta dziewczyna bez ogłady i dobrych manier, które Tomciu wyssał z mlekiem matki. Nie będzie miał lekko, oj nie będzie.


Ślub się odbył. Tomasza zobaczyły jednak dopiero po nowym roku. Szedł korytarzem ze spuszczoną głową jakby się wstydził uwieszonej na jego ramieniu Majki podsuwającej każdemu pod nos dłoń uzbrojoną w pierścionek zaręczynowy i grubą obrączkę. Ona tryskała świetnym humorem, on wręcz przeciwnie. Ania poczuła nawet coś na kształt współczucia, ale nie trwało to długo. On nie zasłużył sobie na współczucie.


Kończyła pisać pracę. Tekst był już po dwukrotnych konsultacjach z promotorem, który wniósł na nim swoje poprawki. Teraz pozostało tylko dokonać korekty, wydrukować i zanieść do introligatora. Tym ostatnim obiecała zająć się Karolina. Termin obrony wyznaczono Ani na trzeciego czerwca. Karolina miała się bronić dopiero za miesiąc.

Święta wielkanocne spędzili u dziadków na wsi. Kuba przyjechał i zabrał tam całą rodzinkę Kruków. Sam też był na te święta zaproszony. Jeszcze było chłodno, chociaż zauważali pierwsze pąki na drzewach. Nie odmawiali sobie spacerów leśnymi dróżkami, by po nich grzać nogi przy kominku u Kuby w salonie. Rodzice Ani też mieli możliwość podziwiać ten stary-nowy dom. Pamiętali doskonale jak wyglądał wcześniej i tym bardziej nie szczędzili pochwał Kubie.


W dniu jej obrony zjawił się przed uczelnią z bukietem kwiatów. Chciał jej zrobić niespodziankę. Wiedział, o której ma się zacząć obrona i cierpliwie czekał przed wejściem. Wyszła wreszcie w towarzystwie Karoliny uśmiechnięta od ucha do ucha.

- Kuba przyjechał – mruknęła do Ani.

- Kuba? Gdzie?

Ale on już był przy niej. Wycisnął na jej ustach słodkiego buziaka i podsunął pod nos kwiaty.

- Gratuluję kochanie – wyszeptał. – Na pewno zdałaś śpiewająco.

- Dziękuję. Zdałam na piątkę. Skąd wiedziałeś… - nie pozwolił jej skończyć.

- Mama się wygadała, a tak naprawdę to wyciągnąłem te informacje od niej. To co moje drogie, musimy to uczcić. Zapraszam was na solidny obiad, dobrą kawę i szampana.

Kiedy odwoził Anię do domu zapytał, czy ma do załatwienia jeszcze jakieś sprawy w mieście.

- Pomyślałem sobie, że mogłabyś się spakować i pojechać ze mną. Nic cię tu przecież nie trzyma.

- W zasadzie… nic. Najpierw jednak muszę pogadać z rodzicami jak oni się na to zapatrują.

Rodzice nie mieli absolutnie nic przeciwko temu. Zachwyceni dobrym wynikiem obrony mówili, że jej wyjazd jest wręcz niezbędny, bo ciężko pracowała i zasłużyła na długi odpoczynek. Nie pozostało nic innego jak tylko spakować rzeczy, wziąć kilka drobiazgów potrzebnych dziadkom i zadzwonić do Karoliny.

- Postanowiłam jechać razem z Kubą i nie wiem na jak długo. Muszę trochę pomyśleć i zastanowić się nad sobą i nad swoimi możliwościami, co ewentualnie mogłabym robić. Mam nadzieję, że dobijesz do nas po swojej obronie. Koniecznie musisz zadzwonić i powiedzieć jak ci poszło, chociaż ja już jestem pewna, że zdasz śpiewająco. Odwaliłaś naprawdę kawał dobrej roboty.

- Mam nadzieję, że będzie tak jak wróżysz. Poza tym nie mam zamiaru wkuwać dzień w dzień. Zanim zadzwoniłaś rozmawiałam z Wojtkiem i umówiłam się na randkę. To nie w moim stylu starzeć się w samotności. A ty wypoczywaj, pozdrów ode mnie dziadków i powiedz, że bardzo za nimi tęsknię. Do zobaczenia w takim razie.


Tym razem Kuba nie gnał na złamanie karku, ale jechał spokojnie i przepisowo. Wiózł przecież swój największy skarb jak mawiał. Dziadkowie powiadomieni o przyjeździe wnuczki ucieszyli się bardzo i zakrzątnęli koło kolacji. Młodzi przez całą drogę rozmawiali o tym, czym ewentualnie mogłaby się zająć ociemniała Ania.

- Może nauczyłbym cię sztuki lepienia garnków i wypalania ich. Mogłabyś spróbować swoich sił w ich zdobieniu. Trochę jednak widzisz i myślę, że dałabyś radę. To naprawdę wdzięczna praca i mogłaby ci przynieść satysfakcję, a gliny jest dość niedaleko domu. Jakbyś doszła do wprawy moglibyśmy sprzedawać je na jarmarku, albo otworzylibyśmy w miasteczku jakiś sklep. Latem sporo tu turystów, a jesienią grzybiarzy. Na pewno znaleźliby się chętni na twoje prace. To nie muszą być tylko garnki, bo dzbany, czy ozdobne donice też cieszą się powodzeniem.

Ania mocno powątpiewała w swoje zdolności pod tym względem.

- Kuba ja w ogóle nie mam zmysłu artystycznego, nie poradzę sobie z tym.

- Masz poczucie estetyki, a to pierwszy krok w dobrym kierunku. Najważniejsze jest opanowanie rzemiosła i tu jestem spokojny, bo we wszystkim co robisz masz zacięcie i upór. Dasz radę kochanie, a ja wszystkiego cię nauczę. Przynajmniej spróbujesz. Jak ci nie będzie się podobało lub kiepsko szło, to odpuścimy i pomyślimy o czymś innym.

Ania słuchając go uśmiechała się do swoich myśli. Troszczył się o nią i martwił. Zależało mu na niej i na tym, żeby ją uszczęśliwić. Na każdym kroku czuła tę miłość i rozpierało ją szczęście, że ma obok tak wspaniałego człowieka. Jeszcze nie usłyszał od niej słowa „kocham”, ale była pewna, że już wkrótce mu powie, że i ona jego też kocha. Kocha całym sercem. On nigdy jej nie zawiódł, wyprzedzał jej myśli sprawiając, że odczuwała wyłącznie komfort zarówno fizyczny jak i psychiczny. Po prostu zawsze był obok gotów wesprzeć, wyręczyć, odciążyć, ulżyć, czy podać, jeśli czegoś potrzebowała.

- Spróbuję z tą gliną. Może to jest właśnie moje powołanie?

Kuba uśmiechnął się pod nosem, ujął jej dłoń i przycisnął do ust wciąż obserwując drogę.

- Jestem pewien, że jakieś w sobie odkryjesz. Za chwilę będziemy na miejscu. Dziadkowie pewnie stoją już przy bramie i wypatrują nas.


Nawet nie przypuszczała, że praca w glinie przyniesie jej tyle radości i choć pierwsze próby były bardzo nieudolne, to z każdą następną szło jej coraz lepiej. To nie było tylko formowanie dzbanów, czy mis na kole, to były także różne zwierzęta mocno stylizowane, kubki do kawy, czy zdobne patery. Kuba we wszystkim jej pomagał, udzielał cennych rad pokazywał jak ładnie wymodelować żurawia, czy głowę słonia. Robił jej duże rysunki, by mogła dostrzec szczegóły. Piec do wypalania każdego dnia pracował pełną parą, a Ania lepiła i lepiła. Ułożyła sobie plan dnia. Wstawała wcześnie rano i szła podbierać kurom jajka, potem doiła krowy wyręczając babcię. Po śniadaniu zabierała laskę i spacerkiem szła do domu Kuby. Wracali oboje na obiad a po nim znowu do pracy. Ania miała trochę wyrzutów sumienia, że nie poświęca tyle czasu dziadkom ile by chciała, ale oni zdawali się doskonale ją rozumieć i nie mieli żalu.

- Musisz nauczyć się nowego zawodu Aniu, to ważniejsze od czegokolwiek. Wiemy, że jesteś zbyt ambitna, żeby siedzieć bezczynnie w domu i użalać się nad sobą. Jeszcze trochę i przyjedzie Karolina. Ona godnie cię zastąpi. To prawdziwa chłopczyca. Łazi po drzewach jak niejeden chłopak, lubi rąbać drzewo, co w ogóle jest zadziwiające. Wyręcza w tym dziadka. To świetna dziewczyna i jest jak nasza druga wnuczka.

Ania śmiała się słysząc o tej chłopczycy.

- Tylko tak do niej nie mów babciu. Ona wreszcie czuje się kobietą. Poznała chłopaka i chodzi z nim na randki. Kto wie, być może przywiezie go tutaj? Miałabyś coś przeciwko temu? Jeśli uważasz, że się nie pomieścimy poproszę Kubę, żeby Wojtek mógł u niego nocować.

- No co za nonsens – obruszyła się babcia. – Miejsca jest dość. Pięć pokoi. Jakbyśmy się mieli nie pomieścić? Niech zabiera chłopaka i przyjeżdża. Przyda się jeszcze jedna para silnych rąk.


Pod koniec pierwszego tygodnia lipca odezwała się Karolina. Powiedziała, że obrona poszła gładko i może już przyjechać. Ania wtedy zaproponowała, żeby wzięła ze sobą Wojtka.

- Przyda się tutaj. Babcia już szykuje dla niego pokój. Niech bierze urlop. My czekamy tu na was niecierpliwie.


ROZDZIAŁ 10

ostatni


Karolina wraz z Wojtkiem przyjechała w niedzielę do południa. Uściskała staruszków Kruków i swoją przyjaciółkę. Bardziej powściągliwie potraktowała Kubę, bo uznała, że nie wypada mu się rzucać na szyję. Przedstawiła też swojego chłopaka. Ania już zdążyła go poznać wtedy, gdy zatrudniły się podczas wakacji. Pracował razem z nimi.

Po rozpakowaniu rzeczy i zjedzeniu solidnego obiadu cała czwórka poszła do domu Kuby. Ania była podekscytowana i już nie mogła się doczekać, kiedy pochwali się Karolinie swoimi glinianymi wyrobami.

- Kuba jest niesamowicie cierpliwy. Tłumaczy aż do skutku, pokazuje jak prowadzić dłoń, żeby nadać glinie właściwą formę. Bardzo mi pomaga i są tego efekty. Ulepiłam mnóstwo rzeczy i to dużych. Największy dzban kształtem przypominający nieco grecką amforę umieściliśmy w ogrodzie. Tam płynie taki wąski strumyk. Kuba zrobił otwór w dnie tego dzbana dzięki czemu woda przepływa swobodnie przez niego. To bardzo malowniczo wygląda.

Przeszli na werandę. Kuba poszedł nastawić expres, a oni mogli podziwiać ustawione na drewnianym stole różnego rodzaju dzbanki, dekoracyjne misy i miseczki.

- To wygląda bardzo profesjonalnie – Karolina złapała jeden z pociągniętych glazurą dzbanków. Śmiało mogłabyś to sprzedawać. Widzę, że i zwierzęta ulepiłaś.

- Tak to prawda, ale są bardzo pracochłonne i skomplikowane. Męczę się przy nich. Kuba zaprojektował mi stylizowane figurki kotów. Są o wiele prostsze i naprawdę łatwe do wykonania.

- I są rzeczywiście ładne. Mogłybyśmy w środę wybrać się na jarmark i spróbować coś sprzedać. Myślę, że to by cię bardzo dowartościowało.

- To świetny pomysł – Kuba wyszedł z tacą i położył ją na stole. – Ja jestem jak najbardziej za.

- I jeszcze jedna moja prośba do was. Ponieważ ja jestem cały czas zajęta tutaj, bo wciąż się uczę nowych rzeczy, chciałam was prosić, żebyście trochę pomogli dziadkom. Dziadek jak zwykle już teraz zaczyna rąbać drewno na zimę. Ciężko mu idzie bo i siły nie ma już takiej jak kiedyś. Tu zwracam się do Wojtka, żeby mu pomógł. Ja co rano zbieram jajka i doję krowy…

- Ania – Karolina spojrzała na nią błagalnie – tylko nie każ mi ich doić. Wiesz, że się ich boję.

- Bez obaw. Ja nadal to będę robić, a tobie zostawiam zbieranie jajek. Za dużo roboty nie ma i możecie potem robić co dusza zapragnie. Pokazały się już jagody więc możecie je zbierać. Do dyspozycji są też wędki, jeśli lubisz łowić Wojtek. Tak czy siak, korzystajcie ile możecie. Wieczorami możemy robić sobie tutaj grilla, albo upiec ziemniaki w ognisku.


Korzystali wszyscy. Ania pod czujnym okiem Kuby szlifowała swoje umiejętności, a Karolina z Wojtkiem włóczyła się po lasach i okolicznych wsiach. Wyprawa na jarmark okazała się strzałem w dziesiątkę. Ania wróciła przeszczęśliwa, bo zwierzątka bardzo się podobały i wykupiono je wszystkie, podobnie jak zdobne miseczki i misy. Zostało kilka dzbanków i garnków, ale kto by się tym przejmował.


Karolina z Wojtkiem wyjechała pod koniec lipca. Nie chciała tu zostawać bez niego, a on nie miał więcej urlopu i musiał wracać do pracy. Ona też miała zacząć pracować, ale dopiero od września i to w przedsiębiorstwie, w którym pracował jej ojciec i chłopak.

Ania i Kuba wrócili do wcześniejszego rozkładu dnia. Rzeczywiście była coraz lepsza. Niemrawe z początku palce teraz świetnie dawały sobie radę z kształtowaniem gliny. Wypalone naczynia Kuba malował w precyzyjne wzory nadając każdemu z nich swój własny charakter.

Siedzieli na werandzie popijając mocną kawę wsłuchani w plusk jeziora i szum lasu. Zauważył, że Ania drży, a jej ręce pokrywają się gęsią skórką. Podniósł się z fotela i ruszył po koc. Otulił ją nim i przycupnął przy niej najbliżej jak mógł.

- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi. Kocham cię nieprzytomnie. Dlatego chciałbym cię prosić, żebyś zgodziła się dzielić ze mną dalsze życie. Wierzę, że będzie dobre i szczęśliwe – wyciągnął z kieszenie małe pudełko i wysupłał z niego złoty pierścionek. – To jak? Poślubisz zwariowanego artystę i uszczęśliwisz go tym samym na całe życie?

Była zaskoczona, ale przylgnęła do niego szepcząc mu do ucha, że kocha go równie mocno i już nie wyobraża sobie, że miałoby go nie być u jej boku.

- Jesteś całym moim światem, a przede wszystkim moimi oczami. Zostanę twoją żoną.

Przytulił się do jej ust i całował ją długo i zmysłowo. Wreszcie powiedziała to. Powiedziała, że też go kocha. Wydawało mu się, że czekał na to całe wieki.

- Boże jak ja cię kocham i… pragnę. Zostań dzisiaj ze mną, proszę… - powiedział przez ściśnięte wzruszeniem gardło.

- Zostanę – wyszeptała mu wprost do ucha. Nie czekał. Wyłuskał ją z koca i wziąwszy na ręce poszedł wprost do sypialni. Nie opierała się, bo pragnęła go równie mocno. Gorączkowo ściągał z nich ubrania aż w końcu przylgnął swoim nagim ciałem do jej ciała chłonąc jego zapach i delikatność. Z każdym pocałunkiem, z każdym miłosnym szeptem czuła jak wzbiera w niej pożądanie i pragnęła z całych sił, by ją posiadł. Wszedł w nią delikatnie i zatrzymał się na chwilę jakby chciał celebrować ten moment. W końcu zaczął się poruszać, a ona poddała się temu rytmowi. Oplotła jego ciało jak bluszcz, by być jak najbliżej i by spełnić się w tym miłosnym tańcu. Ujął w dłonie jej pośladki obserwując jak jego męskość zagłębia się raz po raz w jej kobiecości. Wiła się i wzdychała cichutko, bo było jej tak dobrze jak nigdy w życiu. Takiego seksu z Tomaszem nie uprawiała nigdy, bo liczyło się tylko zaspokojenie jego własnych, egoistycznych potrzeb. Kuba ją dopieszczał. Wiedział gdzie dotknąć, gdzie pogładzić, wyczuwał jej najwrażliwsze miejsca. Mocno przycisnęła jego pośladki do siebie. Zrozumiał, że zaczyna dochodzić i chce go czuć jak najgłębiej. Zintensyfikował ruchy. Poruszał się teraz rytmicznie i szybko czym wprowadził ją w stan totalnej szczęśliwości. Zaczęła drżeć a z jej otwartych ust wydobył się krzyk. Znieruchomiała w pewnym momencie wypięta jak struna zaciskając powieki i wbijając swoje szczupłe palce w jego plecy. On też był już blisko. Zaczął szczytować. Poczuła to błogie ciepło w dole brzucha i odetchnęła głęboko. Opadł na nią całując jej usta.

- To było wspaniałe – szepnął. – Ty byłaś wspaniała.

Otworzyła oczy. Teraz widziała jego twarz dość wyraźnie. Uśmiechnęła się do niego.

- To było piękne…

Kiedy już oboje uspokoili oddechy sięgnęła po telefon i zadzwoniła do babci. Powiedziała jej, że mają sporo pracy i zostanie na noc u Kuby.

Rano po śniadaniu zadzwoniła do mamy i poinformowała ją o zaręczynach. Potem tę samą informacje przekazała Karolinie. Usłyszała w słuchawce przeciągły pisk i krzyk.

- Wiedziałam! Wiedziałam, że on coś kombinuje. Gratulacje dla was obojga kochani. Bardzo się cieszę, bardzo. A tak z innej beczki to ci powiem, że w parku natknęłam się kiedyś na Majkę i Tomka pchających wózek. Syn im się urodził. Z chudej Majki zrobił się tłusty pasztet, za to z przystojnego Tomasza dziad do kwadratu. Zamiast ona równać do jego poziomu, to on opuścił się do jej. Na szczęśliwych to oni nie wyglądają. On podobno kiedy tylko może, siedzi dłużej w pracy, żeby nie wracać do domu, a ona zaniedbana, wygnieciona też pewnie nic nie robi wymigując się dzieciakiem. Nędza i rozpacz. Wojował aż wywojował sobie szczęście małżeńskie.

- Daj spokój Karola, ja nie mam ochoty tego słuchać. Jestem o całe lata świetlne od tego co było. Przeszłość zostawiam za sobą i idę dalej do przodu. Myślę, że nie wrócę do miasta i zostanę tutaj. Tu mam dobre życie bez miejskich plotek i bez natykania się na ludzi, których nie chcę oglądać. Będziemy was odwiedzać rzecz jasna, a i wy o nas pamiętajcie.

Na obiad powędrowali do Kruków. Tam też oznajmili dobrą nowinę. Dziadkowie mieli łzy w oczach.

- Tak się cieszę dzieci, – mówiła wzruszona babcia – bo oboje zasługujecie na wszystko, co najlepsze. Kuba to taki dobry chłopak, a nasza Ania to wspaniała dziewczyna. A ślub kiedy?

- No nie tak prędko – Kuba zmierzwił gęstą czuprynę. – Chciałbym jeszcze przed świętami zabrać Anię do Dortmundu, do moich rodziców. Powinni poznać swoją przyszłą synową. Święta oczywiście spędzimy z wami, a ślub myślę na Wielkanoc.



Rodzice Kuby mieli pewne wątpliwości, czy ich syn wybrał właściwą dziewczynę. Była prawie niewidoma. Jeśli urodziłaby dziecko, nie wiadomo, czy poradziła by sobie z nim. Kuba uspokajał.

- Ona widzi więcej niż niejeden człowiek posiadający sokoli wzrok. Poza tym to nie jest tak, że nie widzi w ogóle. Daje sobie świetnie radę a ja bardzo ją kocham. To kobieta mojego życia. No i Krukowianka. Znasz przecież tato jej ojca, znasz dziadków. To dobrzy i porządni ludzie. Ania skończyła bardzo trudne studia mimo, że już było wiadomo, że nie będzie mogła pracować w zawodzie. Obroniła pracę ze względów ambicjonalnych. Jest uparta, zdeterminowana i nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Łowi ryby, zbiera jagody i maliny, chodzi na grzyby i lepi najpiękniejsze rzeczy z gliny. Taka żona to prawdziwy skarb. Świetnie gotuje, a jej dżemy i konfitury to prawdziwa poezja. Nie mówcie mi więc, że nie poradzi sobie z dzieckiem.

To przekonało Kostrzewów i już inaczej patrzyli na przyszłą synową. Obiecali też, że przyjadą na ślub.

Ania nawet słyszeć nie chciała, żeby miał odbyć się w mieście. Chciała ślubu w małym kościele w sąsiedniej wiosce, bo był urokliwy i miał klimat. W miasteczku wynajęli salę w miejscowej straży pożarnej. Sala posiadała duże zaplecze w postaci kuchni i można tam było spokojnie szykować weselne potrawy. Kuba wynajął trzy miejscowe kobiety, zawołane kucharki, które miały to wszystko przygotować. Karolina pomogła z wynajęciem zespołu muzycznego. Przyjechała też wcześniej razem z rodzicami Ani, żeby przystroić kościół i salę weselną. Samo wesele miało być skromne. Doliczyli się pięćdziesięciu osób. Jakaś dalsza rodzina Kostrzewów i Ani kuzynostwo, Karolina z rodzicami, rodzeństwem i Wojtkiem, bo Krukowie dobrze się z nimi znali i nie wypadało ich nie zaprosić.

Ślub wydał się Ani niezwykle romantyczny. Ubrana w skromną, ale śliczną sukienkę z welonem przesłaniającym jej twarz trzymała się kurczowo ramienia Kuby ubranego w elegancki czarny garnitur i białą koszulę przystrojoną aksamitną muszką. W dłoniach miała bukiecik anemonów, które Karolina zdobyła dosłownie cudem. Ona i Wojtek byli świadkami. Sami mieli pobrać się latem, a przynajmniej tak planowali.

Zarówno Ania jak i Kuba byli bardzo wzruszeni zwłaszcza, że zobaczyli w pierwszych ławach swoich rodziców i dziadków ocierających z oczu łzy. Przysięgę składali drżącym głosem, ale głośno i wyraźnie. Drżały im też dłonie, gdy zakładali sobie obrączki na palce. Kuba odsłonił Ani welon i spojrzał w jej załzawione, błękitne oczy.

- Kocham cię – wyszeptał w jej usta i przylgnął do nich.

- Kocham cię – odpowiedziała.

Ksiądz złożył im jeszcze gratulacje. Teraz mogli wyjść z kościoła i zacząć przyjmować życzenia. Karolina z Wojtkiem podeszła na końcu. Zawisła na szyi Ani i uściskała ją mocno.

- To był piękny ślub. Ryczałam jak bóbr. Jak ja zniosę swój własny?

Ania roześmiała się.

- Dasz radę. Ja trzęsłam się jak osika, ale jakoś poszło. Jedźmy się bawić. Szkoda czasu.

To było naprawdę udane wesele, które długo jeszcze wspominali. Pyszne jedzenie, świetny zespół, który potrafił rozruszać gości i przyjazna atmosfera. Ania wytańczyła się za wszystkie czasy i chyba z każdym obecnym na weselu mężczyzną. Nawet dziadka porwała do tańca.

Nie planowali poprawin a jedynie spotkanie w wąskim gronie u Kuby w domu. Jego rodzice zostawali jeszcze na tydzień, Ani rodzice na trzy dni. Ojcowie Kruk i Kostrzewa mieli czas, żeby powspominać młodość. Karolina z Wojtkiem miała wyjechać wieczorem. Jej rodzina wróciła do domu nad ranem. Powoli goście się wykruszali.

W końcu zostali sami i wreszcie mogli trochę ochłonąć.



Dziesięć miesięcy później Kuba odwoził Anię do szpitala. Była na ostatnich nogach. Cały czas jej ciąża była monitorowana, bo lekarze bali się jakiś konsekwencji powypadkowych zwłaszcza, by nie pogorszył się jej wzrok. Jej ginekolog skonsultował się z okulistą i oboje uznali zgodnie, że ciążę trzeba rozwiązać przez cesarskie cięcie, żeby nie narazić pacjentki na wysiłek.

W szpitalu zjawili się też rodzice Ani i Karolina z Wojtkiem, a na wsi zdenerwowani dziadkowie wyczekiwali nowin. Karolina była już po ślubie. W rewanżu Ania i Kuba byli ich świadkami. W dodatku szykował się kolejny poród, bo Karolina była w czwartym miesiącu ciąży.

Anię zabrano na salę operacyjną. Kuba poszedł tam razem z nią. Wszystko nie trwało dłużej jak pół godziny i na świecie powitali swoją córkę. Już wcześniej uzgodnili, że jeśli to będzie dziewczynka dostanie imię po babci Kuby. Aniela Kostrzewa miała zdrowe płuca, co oznajmiała głośnym krzykiem. Była silna i w skali Apgar dostała dziesięć punktów. Kuba był szczęśliwy. Trzymając Anię za rękę co rusz pochylał się do jej ust całując je delikatnie i szeptając, że kocha ją nad życie. Ona uśmiechała się tylko łagodnie gładząc jego policzek.

Odwieziono ją na salę. Dziecko przywieziono chwilę później. Pozwolono wejść na krótko rodzicom i Baciorom.

- Dziewczyna jak złoto – tata Kruk ocierał łzy wzruszenia. – Będzie podobna do Kuby. Ma śniadą cerę i ciemne włoski. Gratuluję synu. Spisałeś się.

Karolina uściskała ich oboje.

- Śliczna mała. Mam nadzieję, że za parę miesięcy i ja urodzę równie łatwo. Właściwie to już teraz można założyć, że nasze dzieci będą przyjaciółmi. Nie ma innej opcji. Ja marzę po cichu, żeby to była dziewczynka, chociaż chłopaka też będę kochać najmocniej na świecie. Trzymaj się Aniu. Odwiedzimy was jak będziecie już w domu.

Kuba wychodził jako ostatni. Ciężko było mu rozstać się z żoną i córeczką.

- Przyjdę jutro. Zatrzymam się u rodziców. Zrobię jeszcze jakieś zakupy dla małej. Najlepiej poproszę mamę, żeby ze mną pojechała. A ty wypoczywaj kochanie. Niewiele miałaś snu ostatnio i o nic się nie martw, bo ja o wszystko zadbam najlepiej jak potrafię. Bardzo cię kocham i bardzo kocham tę kruszynkę. Jesteście całym moim światem – pochylił się i ucałował usta Ani, po czym z miłością cmoknął czółko maleństwa. – Do jutra kochanie.

- Do jutra tatusiu – uśmiechnęła się promiennie i przymknęła zmęczone powieki. Naprawdę potrzebowała snu.



K O N I E C


28 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios


bottom of page